ce, cukier, ot! i drobnych trochę. Jeślibym jutro nic nie zarobił...
Helena, z błyszczącemi od gniewu oczami, zwróciła się ku mężowi i, gwałtownym gestem przyniesione przez niego przedmioty z komody na ziemię rzucając, krzyknęła:
— Weź to, weź! sprzątnij! o Boże mój, po co on tu jeszcze przyszedł, w takiéj chwili!
Szarski obojętnie wzruszył ramionami i zapytał:
— Czy zupełnie już zwarjowałaś?
— Żona twoja, kochany panie Szarski, spodziewa się gości, — wytłómaczyła Lirska, — krewny mój...
Nie miała czasu dokończyć, bo drzwi piérwszéj izby roztworzyły się i, córkę prowadząc pod rękę, wszedł Tytus Tarżyc.
Wówczas Helena Szarska z ustami i rękami drżącemi z plamami ceglastych rumieńców na zapadłych policzkach, postąpiła ku wchodzącym, przybierając postawę, ruchy i wyraz twarzy światowéj, swobodnéj i pełnéj wdzięku kobiety. Podnosiła głowę wysoko i usiłowała uśmiechać się. Gdy jednak stanęła już przed gośćmi, którzy zatrzymali się także, znieruchomiała, wyciągnęła, a potém cofnęła rękę, wyszeptała coś niedosłyszalnego, aż wreszcie na twarzy jéj, wstrząsanéj nerwowemi drganiami, i w oczach, które łzami zapływać zaczęły, odmalowała się niewysłowiona męka. Ze swéj strony, Hilary Szarski miał pozór człowieka osłupiałego. Usta jego roztworzyły się nieco ze zdumienia, co rzuciło mu na twarz cały wyraz głupowatości, a tylko spłowiałe, obrzękłe jego oczy patrzyły na przybywających z pod brwi i z takim wyrazem, jak gdyby zapytywały: czego oni chcą odemnie?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/297
Ta strona została uwierzytelniona.