Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/301

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystkich nie zjadłam, — dodała z nadąsaną minką, — Tomek, jak zobaczył, tak powalił mię na ziemię i odebrał... żeby jego licho wzięło!
Teraz, w ciemnych oczach Aurelii, wpatrzonych w dziecko, stanęły łzy. Biedna! biedna mała, szepnęła. Potém, pieszczotliwie skłaniając głowę ku ramieniu ojca, mówiła cóś do niego pocichu i długo, a z prośbą składając ręce, głośniéj dokończyła:
— Mama będzie bardzo, bardzo rada! ona taka dobra i tak lubi dzieci!
Tarżyc zsunął brwi z niezadowoleniem pewném; zdawało się, że namyśla się i waha.
— Mój drogi ojcze! — powtórzyła dziewczyna.
Uśmiechnął się do niéj, jak ojciec do dziecka, kochanego nad życie. Obejrzał się dokoła, wzrokiém szukając Szarskiego.
Szarski pozostał pod oknem, z tym samym wyrazem twarzy i tą samą postawą, z jakiemi przedtem, przez dobry kwadrans, z gościem swym rozmawiał. Była to postawa ociężała i przygarbiona, a wyraz twarzy, pełen kamiennéj dla wszystkiego i wszystkich obojętności, — obojętności, z za któréj przeglądał tylko uśmiech, drwiący jakby z próby téj, dokonywanéj nad poprawieniem jego i losu jego. Możnaby myśléć, że z tajoną niecierpliwością oczekiwał końca uciążliwych dlań odwiedzin, że nie myślał i nie czuł nic, nie spodziewał się i nie pragnął niczego. Jednak obrzękłe powieki jego drgnęły, a głupowate usta zacisnęły się w chwili, gdy Tarżyc, z wymuszoną, więcéj niż szczerą, wesołością oznajmił mu, że córka jego pragnie zabrać ze sobą Klarkę na czas jakiś, a jeśli pokochają się wzajemnie, może i na długo.