Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/302

Ta strona została uwierzytelniona.

— Państwo macie podobno dwoje jeszcze dzieci — dodał; — u nas żadnéj małéj istotki w domu już nie ma... Żona moja i córka niezmiernie lubią dzieci... bawić się będą z Klarką, a może potém i uczyć ją trochę...
Z Szarskim działo się cóś dziwnego. Możnaby powiedzieć, że człowiek, przemieniony w kamień, stawał się znowu człowiekiem; człowiekiem, którego całe ciężkie, zgarbione ciało, pod luźną i poplamioną odzieżą, drżéć zaczynało, którego głupowate usta przybierały wyraz bezdennego żalu, a zgasłe oczy zapalały się blaskiem niewysłowionéj radości.
Szybkim, choć ciężkim, krokiem zbliżył się ku gościowi swemu, chciał coś powiedziéć, nie mógł, ramiona rozpostarł, dokonał niemi kilku gestów i z głuchym jękiem runął na ziemię, obejmując i pocałunkami okrywając kolana Tarżyca. Radość upoiła go, jak upajała wódka. Z ust popłynął znowu potok słów, pośród których wciąż, nieustannie z różnemi nagięciami głosu wymawiany, powtarzał się wyraz: dzieci! Nie obwiniał się i nie usprawiedliwiał, nie przyrzekał nic i nie skarżył się na nic. O dzieciach swych mówił tylko, o ratunek dla nich błagał, na rany Boga ukrzyżowanego zaklinając, rozpowiadając niedolę ich i wszystkie niebezpieczeństwa, które im groziły.
— Dzieci... dzieci... dzieci! — powtarzał. — Ratujcie dzieci!
Kiedy wzruszony, ciche słowa współczucia wymawiając, Tarżyc dźwignął go z ziemi, a do Heleny zwrócił się z prośbą, aby dziecko czémś cieplejszém okryła, bo nie może przecież, tak jak jest, na wiatr i mróz wyjeżdżać, Szarski pobiegł do starego kufra, stojącego w drugiéj izbie, i otworzywszy go, trzęsącemi się rękami grzebać w nim zaczął. Wydobył nakoniec sukienną szmatę jakąś, a owi-