nąwszy w nią Klarkę, podniósł dziecko w ramionach i długo, z szerokim uśmiechem, w którym rozpacz mieszała się z szaloną radością, całował włosy jéj, czoło i usta...
Helena, wspierając się ręką o złamaną poręcz krzesła, stała w postawie, pełnéj zawstydzenia. Widać było, że to, co działo się wkoło niéj, upokarzało ją śmiertelnie. Do krwi już teraz przygryzała sobie wargę i blada była tak, jakby wnet zemdleć miała. Usiłowała jednak ciągle uśmiechać się i do Aurelii, która powtarzała jéj prośbę o pozwolenie zabrania Klarki, przerywanym i ledwie dosłyszalnym głosem, mówiła:
— Boleśnie mi jest bardzo... że z córką moją rozstać się muszę... ale istotnie... znajduję się w położeniu tak dziwném i niespodziewaném... Zresztą, mam nadzieję... że rodzina moja przypomni sobie o mnie i z położenia tego mię wydźwignie... wkrótce będę u państwa, aby im za pamięć ich podziękować... tylko wybaczą państwo, że... toaleta moja...
Nie dokończyła. Twarz jéj wykrzywiła się spazmatycznie, pierś wzdęła się, zachwiały się nogi i w histerycznym ataku, pełnym łkającego śmiechu, na szezląg upadła.
W parę minut potém, przed bramą dziedzińca, Tarżyc i córka jego siadali do sań ozdobnych i zaprzężonych parą pięknych, rwących się do biegu, koni, a Szarski podawał im Klarkę, kawałem sukna okrytą. Aurelia siedziała już na saniach, Tarżyc, z nogą postawioną na stopniu, zatrzymał się nagle. Kiedy wychodził z bramy, mignęła mu przed oczami twarz stojącego przy bramie człowieka. Minął ją zrazu, ale potém obejrzał się i znieruchomiał na chwilę. Przy bramie stał Sylwek z katarynką swą na plecach, wpatrzony w niego, jak w tęczę, znowu twarz w twarz i oko w oko patrzali na siebie przez chwilę. Po-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/303
Ta strona została uwierzytelniona.