Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/304

Ta strona została uwierzytelniona.

tem Tarżyc wskoczył do sanek, które pomknęły lotem strzały.
— Czy widziałaś katarynkarza tego, co stał przy bramie? — z zamyśleniem zapytał córki.
— Zdaje mi się, że jest to ten sam chłopak, któregośmy wtedy, przyjeżdżając, tu spotkali... niepodobna nie poznać go! taką ma piękną i szczególną twarz...
— Szczególną! — powtórzył Tarżyc — i zdaje mi się, żem go już kilka razy spotykał i zawsze przypomina on mi kogoś... cóś... lecz kogo i co? nie pamiętam.
— Ale, — dodał po chwili, — czego się on na mnie tak wypatrzył, kiedym do sań siadał? Coś niedobrego było w jego oczach...
Kląrka, która uważnie rozmowy téj słuchała, z wyrazem niezadowolenia, wydęła drobne usta i zawołała:
— Nieprawda! pan kłamie! Sylwek bardzo dobry. Jak papcia upije się i na drabinę lezie, Sylwek papkę z drabiny znosi, albo sprowadza... a kiedy Damek albo Miś głodni, to do niego idą, żeby im jeść dał... Dla mnie czasem pierniki kupuje i nie pozwala Tomkowi szczypać mię i tłuc... a pan Łukasz mówi, że on lepszy dla niego, jak jaki rodzony syn... A jak Sylwek ślicznie gra... Co niedzieli przychodzi do szynku i gra... Chaim mu za to złotówkę daje... w szynku wesoło!... tańczą i tak czasem biją się...
— Wielki Boże! — westchnął Tarżyc, — zdaje się, że to pięcioletnie dziecko mogłoby już pisać tajemnice miasta tego.
Aurelia, całując dziecko, upominała je, aby o drabinie, na którą papcia lezie, o Tomku, Chaimie i szynku nie mówiła nigdy. Klarka zaś ścisnęła drobne pięstki i, uderzając jednę o drugą, krzyczała:
— Będę gadać o papci, o Sylwku i o szynku! będę! Jak Boga kocham, będę!