Od dnia tego Sylwek nie rozmawiał prawie z Kępą. Tarżyc nie omylił się, spostrzegając w oczach jego cóś niedobrego. Teraz, więcéj niż kiedy, wyglądał tak, jak gdyby w źrenicach „siedział mu nieczysty z rozpalonym żużlem w gębie.“
Po kilku dniach dopiéro rozchmurzył się po raz pierwszy, kiedy do sklepionéj izdebki wpadło małe stworzenie, krzyczące, zanoszące się od śmiechu i całe błękitne. Była to Klarka. Miała na sobie błękitny płaszczyk, błękitny kapturek i błękitne nawet buciki. Jednym skokiem znalazła się na kolanach Sylwka i drobnemi ramionami szyję jego objęła. Wtórując jéj śmiechem i ciemną ręką głaszcząc ją po rozrumienionéj twarzy, chłopak wołał:.
— A to ty, mały głuptasku! Zkądżeś się tu wzięła, łotrzyczko jakaś! Myślałem, że już cię nigdy nie zobaczę. Przypomniałaś sobie o swoich starych przyjaciołach, duszyczko ty maleńka. Ale, jakim sposobem dostałaś się tutaj. Czyś na tych ślicznych saniach jak na obłoku zleciała?
— Uciekłam! — krzyknęła dziecko, — jak Boga kocham uciekłam. Niech ich djabli wezmą! Tak mnie tam nudno, tak smutno, że choć powiesić się! Musztrują, przestrzegają: Klarka mów, Klarka nie mów, Klarka siedź prosto, Klarka nie krzycz, a mnie dalibóg i nie chce się gadać, bo o niczém nie pozwalają. O papie gadam... czy o szynku, czy o Tomku... nuż na mnie, jak na jakiego psa! Myślę sobie: ucieknę! Jak na spacer pójdę z tą panną, co mnie pilnuje, jak djabeł złéj duszy, ucieknę. Poszłam i uciekłam. Ona w jednę stronę, a ja w drugą. Myk i schowałam się za ścianę, potém patrzę, a jéj już nie ma...
Mówiąc to wszystko, stroiła nadąsane minki, albo zanosiła się śmiechem.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/305
Ta strona została uwierzytelniona.