— Wieczorem, w nocy, czy ja wiem? dość, że będą grali na jakichś takich dziwnych skrzypcach, że nawet pan i pani jeszcze ich nigdy nie widzieli. I panienka będzie śpiewać... ona jak śpiewa, to tak krzyczy, że po całym domu rozlega się... i lody będą. Sylwek, czy ty kiedy jadł lody? Ja jadłam! takie słodkie...
Długo szczebiotała jeszcze, dziwne dziwy opowiadając o domu, w którym przebywała teraz, szczególniéj zaś o wieczorze, który dnia tego odbyć się miał w tym domu.
— Te panowie, co grać będą, noszą złote suknie, — mówiła, a na głowie mają takie zawoje, jak wstążki... Sylwek, przyjdź ty zobaczyć!
Sylwek milczał chwilę, potém, ze szczególném nagięciem głosu, odpowiedział:
— Przyjdę.
W kilka godzin potém, szedł istotnie Wiejską ulicą, w stronę białego domu, stojącego w głębi obszernego i ozdobnego dziedzińca. Dziedziniec, usłany warstwą topniejącego śniegu i otoczony bezlistnemi drzewami, pogrążony był w ciemnościach; wielkie zaś zwierciadlane okna domu płonęły rzęsistém światłem. Wieczór był późny, północy blizki. We wnętrzu domu toczyły się gammy przyciszonego gwaru i od chwili do chwili odzéwało się strojenie czy dorywcze próbowanie muzycznych instrumentów. Sylwek przyśpieszył kroku. Z za drzew bezlistnych i zakrytéj niemi budowy jakiéjś ozwały się poszczekiwania psa; w stronę tę rzucił cóś wydobytego z kieszeni, kęs żywności jakiéjś zapewne. Z pośpiechem gorączkowym przypadł ku ścianie domu, przylgnął do niéj piersią, a w ogromną szybę zatopił chciwy wzrok.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/307
Ta strona została uwierzytelniona.