Jednego przecież, byle znającego się nieco na rzeczy, spójrzenia trzeba było, aby poznać, że w salonie tym i wśród towarzystwa tego panowało ciekawe, wytężone oczekiwanie.
Wszystkie, szczególniéj kobiéce, twarze zwracały się ku niewysokiéj estradzie, w stronie salonu przeciwległéj oknom, urządzonéj, na któréj stały trzy poręczowe krzesła, a za którą znajdujące się wysokie zamknięte drzwi wiodły zapewne w głąb mieszkania. Po chwili szmer wzmógł się i zarazem wszyscy, tak siedzący, jak stojący i przechadzający się, znieruchomieli, a oczy w jeden punkt salonu zwrócili.
Drzwi, znajdujące się za estradą, otworzyły się szeroko, a przez nie weszli trzej ludzie, w barwistych malowniczych ubraniach i z małych rozmiarów instrumentami muzycznemi w ramionach. Okryci fałdzistą draperyą aksamitnych swych, złotem połyskujących, dolmanów, z okryciem głów, zakreślającem nad śniademi ich czołami tęczowe smugi, wysmukli, piękni i uśmiechnięci, trzej artyści, z dalekiego południa przybyli, niby bogowie, przynoszący ludziom dar estetycznych rozkoszy, przeszli estradę, usiedli na przygotowanych miéjscach i białe dłonie położyli na strunach mandolin. Wzmożony przed chwilą w salonie szmer ustąpił przed niepokalaną ciszą, w którą po chwili polało się morze lotnych, tęsknych, przeczystych tonów. Były one tak lotne, iż zdawać się mogło, że, zamiast podnosić się od dołu, spadały z góry skrzydlatym rojem, a takie tęskne, że możnaby téż wziąć je za deszcz rzewnych łez, i takie czyste, iż salon zdawał się być przemienionym w świątynię z kryształu, na ściany któréj rytmicznie spadał deszcz srebrnéj rosy. Czarodziéjska muzyka ta, zda-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/309
Ta strona została uwierzytelniona.