Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/310

Ta strona została uwierzytelniona.

jąca się być niezgłębioną tonią, odzwierciedlającą wszystkie ognie i uroki południowego nieba, pod którém powstała, przerywana krótkiemi pauzami i pełnemi tłumionego zachwytu szmery, trwała dość długo, potém, żadnemi jakby względy powstrzymać się nie dające oklaski, niby głuchy grzmot, rozpiérały przez chwilę ściany salonu; artyści podnieśli się z siedzeń swych i, tłumnie otoczeni, promieniejący tryumfem, z uprzejmą powagą rozpowiadający obecnym o sposobach zapewne, jakiemi, w kilku strónach, zaklinać umieli nieprzebrane bogactwo dźwięków, zeszli z estrady. Po salonie krążyli przez chwilę, ze srebrnemi tacami w rękach, czarno ubrani słudzy, aż znowu zapanowała głęboka cisza i wszystkie spojrzenia skierowały się w stronę jednę. Gospodarz domu prowadził córkę swą do fortepianu. Zwolna przebywali całą długość salonu: on, z uśmiechem szczęścia na ustach i pełném zachęty spojrzeniem w twarz jéj patrzący, ona, kształtna jak posąg, ręką mistrza wyrzeźbiony, ciągnąca za sobą falę jedwabiu, z w półnagiemi ramiony, przysłoniętemi strugą płowych włosów, z pochyloną nieco głową i spuszczoną powieką. On był dumny ślicznym dzieckiem swém i szczęśliwy, że w pełni wdzięków jego ukazać je może światu; ona była zalękniona nieco i spłoniona, lecz ufnie i z rozkoszą, pośród mnóstwa obcych spojrzeń wspierająca się na opiekuńczém i ukochaném ramieniu. Piękna para ta przesunęła się tuż około okna, za szybą którego, jak dwa czarne płomyki, namiętnym ogniem i palącemi się w nim łzami, gorzało dwoje czarnych oczu ludzkich, a po chwili, w punkcie salonu, którego oczy te dosięgnąć nie mogły, zabrzmiało, męzką ręką, z fortepianu wywołane, huczne preludyum i wzniósł się w powietrzu potężny, a wszystkiemi tajemni-