Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.

cami sztuki doskonale władający, kobiécy śpiew. Zrazu, tłumiony nieco i tamowany falą wewnętrznych drżeń, śpiew ten stał się wkrótce szerokim, śmiałym i rzucił w powietrze ogromną aryą z Roberta. Potężne wołania o litość i łaskę rozległy się po salonie i zdawały się rozpiérać ściany jego bezbrzeżną rozpaczą. W téjże chwili, czarne płomyki, świecące dotąd za szybą jednego z okien, zniknęły, bo stojący tam nocny włóczęga osunął się na klęczki i, rozpalone czoło nurzając w topniejącym śniegu, wybuchnął łkaniem:
— „Łaski! łaski! łaski!...“ rozległy się wewnątrz domu coraz potężniejsze, w niebo zda się bijące lub w powietrzu rozpacznym szałem miotane, wołania. Za ścianą domu nizko, przy błotnistéj ziemi, wtórował im płacz głośny, konwulsyjnemi łkaniami w nocną ciemność buchający, a postać ludzka, czarna, pod spływającym na nią z okna snopem promieni, wiła się w bólu i żalu bez granic.
Potém wytworną ręką gospodarza domu, ze strón fortepianu wywołane, wspólnemi tony śpiewały długo ciche kołysanki i miękkie nokturny. Lecz, ani marzenia, snujące się łagodnie i cicho, ani monotonnie kołyszące się, senną rozkoszą przejęte, pieśni, nie ukołysały dziecka, które tam za oknem, ramionami obejmując kolumnę, podtrzymującą strop balkonu, twarz, mokrą od łez, wychylało pod migotliwe światło, palącéj się nad kolumną, latarni. Wszystko, co zobaczył dziś, i wszystko, co usłyszał, wzięło snać ducha jego na takie tortury, że bezprzytomny, roznamiętniony, rozpiérany ogniem niepojętych żalów i żądz, ze wzdętéj płaczem piersi, drgającemi usty, ciskał on w noc ciemną i w niebo, kilku nikłemi gwiazdami świécące, głośne pytania, jakieś prośby, czy przekleństwa... Podniósł się z klęczek wtedy dopiégo, gdy dziedziniec zahuczał głuchym po