śniegu turkotem karet, zatętniał pod kopytami koni i zajaśniał światłem, przebiegających go w różne kierunki, u powozów zapalonych latarni. Podniósł się wtedy i jak cichy, chwiejny cień, przesunąwszy się pod drzewami, zniknął w ciemnościach ulicy...
Nocy téj, jak najczęściéj zresztą bywało, Kępa nie spał. Przewracając się na garści słomy, wzdychając lub półgłosem wypowiadając, przed sobą samym i ciemnościami zalegającemi izdebkę, długie monologi, oczekiwał on powrotu towarzysza swego. Usłyszawszy szmer otwiérających się drzwi, omackiem przypełzł do skrzyni i zapalił stojącą na niéj świeczkę.
— Zapalam świecę, — zaczął półgłosem, — bo chcę, żebyś opowiedział mi, coś widział i słyszał...
Urwał nagle i zawołał:
— Cóż ci to? upiłeś się?
Sylwek zatoczył się od progu aż ku skrzyni i, rękami szukając w powietrzu punktu oparcia, bezwładnie opuścił się na ziemię.
— Upiłem się... — szepnął; — prawdę mówicie! upiłem się! tylko nie wódką, ale czémś takiém... ja nie wiem, jak nazywa się to, czém się ja tam upiłem...
Zakrył twarz rękami i znowu wybuchnął niby płaczem; nie płaczem jednak, bo oczy miał suche, lecz jękami, krzykiem i niezrozumiałém zawodzeniem. Chwilami z piersi jego wychodziły, dziecinne prawie, przewlekłe i rzewne skargi, lecz chwilami wydobywało się z nich jakby ryczenie rozwścieklonego źwierzęcia. Był to straszny wybuch natury pierwotnéj, nieposkromionéj żadną z tych władz wewnętrznych, które wytwarzają się i potężnieją pod wpływem kultury: refleksyą, wstydem lub sumieniem.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.