Był to wybuch człowieka dzikiego, który we krwi swéj, w każdym atomie istoty swojéj, nosił zarody cywilizacyi i gwałtowne ku niéj popędy, a w którym, nurtujące go od lat wielu, zawiści, gorycze, zażalenia, niezaspokojone żądze i zgwałcone skłonności, dosięgły teraz kulminacyjnego punktu wzrostu swego i w piersi wznieciły mu nieugaszoną niczém pożogę i burzę.
To téż, kiedy umilkł nakoniec i opuścił ręce, twarz jego nie była ani smutną, ani rozżaloną, lecz wprost i tylko wściekłą. Piekły ją ogniste rumieńce i wstrząsały spazmatyczne drgania.
Twarz tę, od któréj buchało gorąco, wysunął z cienia, przysunął ją blizko, blizko ku twarzy Kępy i ciężkim szeptem zapytał:
— A czy... jeżeli nie oddają, nie można wziąć?
Kępa drgnął i pobladł.
— Co... co mówicie? — odszepnął.
Sylwek, pośpiesznie i z namiętną gestykulacyą szeptał:
— Mówię, że buty te, w których pół świata przeskoczyć można, są... tam! I wody te, w których, gdy człowiek zanurzy się, traci pamięć o wszystkiém co było... są tam! I pałace morskie, w których mieszkają dziewczyny białe jak perły, z włosami jak księżyc, są... tam! I skrzydła, na których można do wysokiego słońca lecieć, są... tam. I wszystko jest tam, czego oko i ucho napić się pragną! Pójdę... i wezmę.
Kępa nagle zdmuchnął świecę, w ciemnościach zaszemrał naprzód pełen zgrozy wykrzyk: wielki Boże! a potém słychać było długie, długie szeptanie, pełne rozmyślań z jednéj strony, a uniesień z drugiéj, rozmowę dwu tych chorych rozjątrzonych, zbuntowanych duchów.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/313
Ta strona została uwierzytelniona.