Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/315

Ta strona została uwierzytelniona.

zusa jakiego, objadacza świata, pijawkę taką, jakiemi są sami...
Tak dumał Moryś. W tém usłyszał tuż za sobą jękliwy i od starości dygocący głos żebraczki, wołający:
— Paniczu, paniczu złoty! — zaczekajcie. — Mam cóś powiedzieć... ważnego, zaczekajcie chwileczkę.
Obejrzał się i zobaczył starą Kępową, która, kijem swym o kamienie stukając, śpiesznie dreptała za nim. Znał ją, i jako matkę człowieka, względem którego uczuwał podziw, zmięszany z instynktową sympatyą, nie mógł dać jéj odprawy takiéj, jakiéjby nie omieszkał udzielić każdéj innéj istocie ludzkiéj jéj stanu i położenia, któraby go, w dzień biały i śród ulicy, zaczepić śmiała. Z niezadowoleniem, połączonem z żartobliwością, zapytał:
— Czego chcecie odemnie? przecież nie o jałmużnę prosić macie u jednego z najlepszych przyjaciół, mogę powiedzieć, ucznia waszego syna?
Stara, obie ręce wspierając na kiju swym, patrzała na niego wzrokiem dziwnym, w którym były i ból i trwoga i tajemniczość, wyzywająca, zda się, pytania.
— Nie jałmużny chcę ja dziś, paniczu złoty, — zaczęła, wstrząsając głową, z któréj na twarz pomarszczoną i zczerniałą spadały z pod brudnéj chusty białe jak mleko włosy. — Nie jałmużny ja dziś chcę, — powtórzyła, — ale mogiły takiéj głębokiéj, żebym z za piasku żółtego nie widziała już świata... Chcę ja, nim stanę przed sądem Bożym, sumienie mieć czyste i nie dopuścić, aby sroga zbrodnia wyszła na świat z wnętrzności moich... Chcę pomówić z tobą, paniczu, tak, żeby nas ptak nawet żaden nie podsłuchał.
Niewiele trzeba było, aby obudzić ciekawość Morysia. Dziwny wyraz, z jakim stara żebraczka w twarz mu pa-