Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/316

Ta strona została uwierzytelniona.

trzała, i tajemniczość ostatnich jéj słów skłoniły go do wysłuchania jéj prośby, co zresztą stanowiło dlań pewną rozrywkę i sposób zabicia czasu, z którym, jak zwykle, nie wiedział co uczynić. Ażeby jednak nie być widzianym w tak kompromitującéj kompanii, rzucił się w boczną, pustą prawie, uliczkę i śpiesznie zapytał:
— I cóż tam takiego? co? mówcie.
Stara jednak przez chwilę mówić nie mogła; głowę spuściła, a żółte pokurczone wargi jéj drżały coraz silniéj. Nakoniec, pogrążona jakby w zamyśleniu, monotonnie i, trzęsąc głową, mówić zaczęła:
— Powiedzcie mi, paniczu złoty.... wyście wysoko urodzeni i z edukacyą pewną, powiedzcież mnie, co to takiego: ludzkość. Do połowy dni moich słowa tego ani słyszały uszy moje, potém zato słuchałam go, o mój Boże, słuchałam tak często, że mi od niego przed czasem włosy posiwiały i zgarbiły się plecy. Oj, kosteczki moje kosteczki! one mi od ludzkości téj bolą. Oj, wątroba moja wątroba! od ludzkości to ona mi spuchła! Powiedzcie mi: czy to jest rzecz jakaś, taka wielka i taka ciężka, że jéj człowiek mizerny w żaden żywy sposób udźwignąć nie może, a jeżeli ot, na grzeszny grzbiecik swój wziąć ją spróbuje, to i w błoto! Jak Boga kocham, prościuteńko, z ciałem i duszą, w błoto!
— Co mi to wy dziś gadacie, matko, — przerwał Moryś, — upiliście się może, czy co?
Wpatrzone wciąż w twarz jego oczy staréj błyszczały bolesną iskrą.
— Oj, kosteczki moje, kosteczki! — zawołała, — piły one przez długie lata srogie bóle i zawody, to i upiły się już tak, że pod ziemię im się chce. Mówię ja jemu by