Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/323

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla czegożbym wiedziéć nie miała, dziecko moje? idea jest pojęciem o czémś...
— Otóż to; idea jest pojęciem o czémś. Bardzo dobrze mama się wyraziła. Jest to pojęcie o czemś wielkiém, ogromném, nadzwyczajnem, o czémś takiém, co ma odrodzić i uszczęśliwić ludzkość. Czy mama wié, że ja niedawno, ot, w początku jesieni jakoś, poznałem się z jedną taką ideą, bardzo ją pokochałem i chciałem był poświęcić się na jéj usługi. Ale teraz... pomyślałem sobie: albo to mało jest ludzi na tym świecie? Niechaj sobie służą idei, bezemnie obejdzie się ona i postanowiłem służyć samemu sobie...
Zsunął brwi, a pełnym powagi krokiem przechadzając się znowu po pokoju, z oratorskiemi gestami, mówił:
— Bo przekonałem się zresztą i on już także przekonał się, że świat nie na miłości stoi, ale na nienawiści. Nie miłość jest sprężyną, poruszającą ludzkiemi czynami, ale nienawiść. Przekonałem się o tém z doświadczenia. Żebym cygana tego nie nienawidził, możebym i nie zrobił tego, co zrobię, ale ja jego tak nienawidzę. Uf!
Uczynił obu rękami gest taki, jakby komu szyję skręcał i stanął przed matką.
— Czy mama wié, — zaczął uroczystym głosem, — że jest na świecie człowiek jeden, który mi raz wielką, ale to bardzo wielką nieprzyjemność zrobił... Nie cierpię go tak, że kiedy na niego patrzę, wszystkie złości mię biorą i żałuję, że nie jestem pszczołą, aby mu żądło aż w samo serce zapuścić... Otóż teraz będę pszczołą taką... otóż zgniotę! otóż pomszczę się! ha! aż Aniołowie w niebie razem zemną śmiać się będą!
Tymczasem śmiał się już sam, bez anielskiego akompaniamentu. Blade oczy jego błyszczały gorączkowo, zlekka czerwonawa cera zachodziła ciemnym rumieńcem.