nie pilnowane. Nie raz mówiłem mu, że będzie kiedyś katastrofa; odpowiada: że całe życie tak przebył i nigdy mu się nic nie stało... Co to panu? sparzyłeś się?
Pytanie to skierowane było znowu do Sylwka, który istotnie przeciągle syknął. Tymrazem jednak chłopak nie odwrócił twarzy, a machinalnie wygrzebując z popiołu kartofle, odmruknął raczéj, niż odpowiedział:
— Nie, nie sparzyłem się. Albo to od ognia tylko boli, gdy go dotknąć...
— Aha! wiele, wiele rzeczy na świecie boli! Ot, jak pan, panie Kępa, dzieło swoje wydrukujesz i jak sprawiedliwość stanie się już na świecie, nikogo już nic boleć nie będzie. Ale, wracając do wujaszka... bo mam tam nimi teraz głowę nabitą... jadą dziś wszyscy całą czeredą na bal; najstarszy lokaj, który porządku w domu dogląda, jedzie z nimi, a w domu tak: chłopcy z kredensu do suteren z kucharzem i kuchcikami w karty grać; panna służąca do znajomych hulać; pokojówki na górę, na salkę, i śpią jak zabite...
Tu pochwycił nagle kapelusz i zerwał się z pieńka.
— Aj, zagadałem się, — zawołał, — a mama z obiadem czeka i sam djabelnie jestem głodny. Panie Kępa, przyrzekłeś mi pan już dawno przeczytać najważniéjszy rozdział swego dzieła, ten, o suchych drzewach, na spalenie przeznaczonych. Przyjdę jutro trochę wcześniéj i będę korzystał... A i pan idziesz także?
Sylwek istotnie z pośpiechem wciągnął na siebie bluzę, na plecy wziął katarynkę i stanął przy drzwiach.
— Jeżeli pan pozwoli... jeżeli pan wstydzić się nie będzie kompanii mojéj, — rzekł zcicha, — pójdziem razem kawałek drogi, tylko do któréj ze środkowych ulic i... pogawędzim.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/328
Ta strona została uwierzytelniona.