Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/331

Ta strona została uwierzytelniona.

dolę twoję opuścić téż nie potrafi ciężkiego cienia. Jakkolwiek stanie się, czy dziecko to z ognistéj próby téj wyjdzie tak, czy inaczéj, ja, ja zatruję ci serce i życie. To będzie rozkosz moja, korzyść moja cała, nagroda moja za wszystko, a pożytek dla świata jaki? Oto widok i odgłos wielkiéj katastrofy, od któréj zadrżeć musi sumienie ludzkości.
W kącie izby stała niewielkich rozmiarów, z prostych i starych desek zbita, skrzynka Sylwka. Kępa z elastycznością zwierzęcia, rzucającego się na łup swój, poskoczył ku niéj, grzebał w niéj chwilę, aż w kieszeni staréj jakiéjś odzieży wynalazł zżółkły i zmięty arkusz papiéru, pośpiesznie zasunął go za surdut swój, który szczelnie i uważnie zapiął aż po brodę.
W téj chwili Sylwek wszedł na dziedziniec Szarskich i zatrzymał się przed otwartemi drzwiami staréj drwalni.
— Antka! Antka! — zawołał półgłosem.
— Ha? — ozwało się lakoniczne pytanie, kędyś w górze, i dał się słyszeć szelest zsuwającego się z dachu ciała.
Dziewczyna, w krótkiéj spódnicy i rozwartéj u piersi koszuli, ze zwinnością małpią, czepiała się przez chwilę gzémsów i belek, a potém, ze znacznéj jeszcze wysokości, lekko jak pióro, na ziemię skoczyła.
— Czego? — zapytała i, wnet podnosząc twarz ku szczytowi dachu, wołać zaczęła: kici! kici! kici!
— Antka!... — zaczął Sylwek, ale ona nie słuchała go.
Tą samą drogą, którą schodziła, żółty kot złaził z dachu, z najniższego gzemsu wprost na ramię jéj skoczył i wplątał się w rozpuszczone jéj włosy tak, że aż syknęła. Nie skarciła go jednak za ból, który jéj sprawił, tylko pogrążyła się całkiem w wydobywaniu włosów swych z drapieżnych jego uścisków.