Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/332

Ta strona została uwierzytelniona.

— Rzuć precz to źwierzę! — krzyknął prawie Sylwek; lecz ona odskoczyła i spojrzała na niego oczami, w zmroku nawet błyszczącemi od gniewu.
— Rzuć! — krzyknęła, — jak raz! rzuć! kici, kici moje! kici, kici!
— No to słuchaj, głupia dziewko, co ci powiem, uważnie tylko słuchaj. Czy znasz biały ten dom, duży, co tam, na Wiejskiéj ulicy, za temi pustemi ogrodami i za tą gromadą drzew, w wielkim dziedzińcu stoi...
— Ajaj! — odpowiedziała i wykonała piruetę, w któréj nogi jéj zatrzepotały w powietrzu, jak skrzydła ptasie.
Sylwek wiedział, że była to zwykła jéj twierdząca odpowiedź. Bardziéj jeszcze zniżonym głosem zapytał:
— A wiesz najlepszą drogę do tego domu?
— Ajaj! — wykrzyknęła znowu i tym razem nie siebie samę, ale kota swego wyrzuciła w powietrze.
— Ale taką drogę, słyszysz? którą nikt... nikt... nigdy nie chodzi...
— Oj oj! — odpowiedziała i obu ramionami tuląc do piersi kota, a gorliwie zajęta jak najlepszem ukrywaniem go w zgarniętych na piersi włosach, recytować zaczęła:
— Hyc! przez płot, na zagony, w prawo, pod krzakami... aż do dziury w chlewie tym, co wali się... szmyk! przez dziurę, koło parkanu wysokiego, gdzie furtka ze szczeliną, co w nią jak palec włożył, to i klamkę z tamtéj strony otworzył... przez furtkę, między drzewa! od drzewa do drzewa i pod samiuteńkie okna!
— Poprowadzisz? — zaszemrał w zmroku głos cichy, jak tchnienie.
— Cha cha cha! cha cha cha! cha cha cha! — rozległ się śmiech szalony i niewielka postać, niby ludzka, z długiemi