nogami, a rozwiewającemi się włosy, wykonywała pod ścianą drwalni napowietrzne, niby skrzydłami ptasiemi łopocące, skoki.
— Cicho! waryatko! — szepnął gwałtownie niewielki téż cień, który wysunął się z czarnego jak otchłań wnętrza drwalni i, schwyciwszy wpół, ręką jéj usta przycisnął.
— Damek! zadusisz! — krzyknęła Antka.
— A ja wam niepotrzebny? — cichutko zapytał Sylwka syn Szarskiego.
Sylwek odszepnął mu jeden tylko wyraz.
— Dobrze, — odpowiedział chłopiec, — dla czego nie? byliście zawsze dobrzy dla nas wszystkich. Co mi to szkodzi przysługę wam oddać. Gdzież i kiedy przynieść wam to żelaztwo.
— Jak piérwsza wybije na kościelnéj wieży... od Chaima wyjdę...
Jakby mu rozmowa ta strasznie ciężyła, odwrócił się szybko i odszedł.
W handlu Chaima, przez całe prawie noce, żółty płomyk świecił w odymionym kominie lampki i rozczochrana dziewka, ze wschodniém, płomienném okiem, zawieszona na wysokim stołku, bezmyślnie wpatrywała się w ściany, okryte pudełkami z tytuniem. Nocy téj dziewka ta miała chwilę przestrachu, gdy z idyotycznéj zadumy jéj wyrwał ją stuk gwałtownie otwierających się drzwi i gdy zobaczyła wchodzącego przez nie człowieka, który znajomym jéj był wprawdzie, ale przystąpił do bufetu takim krokiem i z takim wyrazem twarzy, że mimowoli i instynktownie krzyknęła:
— Tate! tate!
Z za drzwiczek, przysłoniętych z wewnątrz firanką, pośpiesznie wysunął się Chaim.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/333
Ta strona została uwierzytelniona.