w chwili urodzin jego, otoczyły jego kolebkę i wiernie już towarzyszyły mu aż do chwili obecnéj. Nad drugiém jednak pytaniem, samemu sobie zadaném, Tarżyc zadumał się długo i głęboko. Czy był godnym szczęścia swego? Któryż człowiek z sercem w piersi i sumieniem wykształconém, przez myśl oświeconą, na pytanie podobne, bez namysłu i wahania, odpowiedzieć sobie może: tak! Tarżyc jednak czuł w téj chwili głęboką, niezmożoną potrzebę zdania przed samym sobą rachunku z życia tego, o którém wprzódy śmiało już był powiedział sobie, że było szczęśliwém. Nie należał on do tych, którzy radzi są mówić sobie i innym: jesteśmy wielcy! Lecz także nie zeznał tego przed sobą, aby był małym. Z ręką na piersi położoną, pomyślał, że przecież spełnił chyba wszystkie obowiązki, które w spuściznie pozostawili mu przodkowie i które następnie włożyły nań okoliczności i koleje własnego jego losu. Nie zmarnował dóbr, pozostawionych mu w darze przez pracę kilku zbiegłych pokoleń, nie oddał na pastwę ruinie i zatracie, jak to czyniło tylu innych ścian rodzinnego domu i ziemi, w któréj spoczywały czczone przezeń zawsze popioły ojców. Rodzinne życie jego płynęło bez burz i niezgod, owszem — w czystéj i spokojnéj atmosferze serdecznych uczuć, które, przez przybycie na świat jedynego dziecka, wzmogły się w potęgę i w dalszą już przyszłość sięgnęły. Czy dostatków, których używał sam, skąpił i strzegł przed innymi? Nie; jeżeli cokolwiek wyrzucać sobie mógł, to chyba zbytnią skłonność do czynienia dobrodziéjstw, które często na niewdzięczną padały glebę. Czy wytwarzał z nich mętne źródło występnych i poniżających uciech? Nie; sztuka i szlachetne rozkosze, przez nią sprawiane, były zawsze namiętnością jego, najwyższą uciechą, przedmiotem, dla któ-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/338
Ta strona została uwierzytelniona.