Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/344

Ta strona została uwierzytelniona.

dał jeszcze słów parę, których obecni dosłyszéć nie mogli. Ale Tarżyc usłyszał je i wielka bladość spadła mu na twarz. Obie ręce wyciągnął przed siebie, jakby od śmiertelnego jakiegoś ciosu bronić się chciał, i zawołał:
— Co? jakto, zkąd wiesz? dowody! dowody! dowody!
Kępa sięgnął za surdut, wydobył arkusz zżółkłego papieru, roztworzył go, przed oczy Tarżyca przysunął i sam, półgłosem, powoli, z wracającą mu znowu uroczystością, przeczytał:
— W roku X, dnia X, w parafialnym kościele Targowskim, ochrzczoném zostało dziecię płci męzkiéj, urodzone z Rozalii Klinównéj włościanki i niewiadomego ojca. Na imię mu dano Sylwester“.
Tarżyc obie dłonie podniósł do czoła i krzyknął:
— Tak! tak! tak! nakoniec... przypomniałem! pamiętam! wiem! — zachwiał się i bezprzytomny prawie runął na sprzęt najbliższy.
Kiedy odzyskał przytomność i dłonie odjął od twarzy, w gabinecie znajdowali się już tylko przerażeni i z Morysiem na czele krzątający się dokoła niego domownicy.
Zerwał się i, biegnąc w głąb mieszkania, wołał:
— Wróćcie! wróćcie! Przyprowadźcie mi tego... tego... to dziecko!
I do służby zwrócił się, w niezwykły sobie szorstki i natarczywy sposób, rozkazując jéj, aby szła, biegła i z drogi zwróciła tych, którzy tylko co ztąd odeszli.
Lecz nie wraca nigdy przeszłość i nie zwracają się z drogi swéj następstwa, niezłomnym łańcuchem toczące się z łona swéj przyczyny...
Na ciemną noc, na mroźny wiatr, wiejący śnieżną zamiecią, Tarżyc wysuwał przez okno otwarte twarz śmier-