Niesie koszyk róż...
Cicho, cichutko zamknęłam furtkę. Ulica była już prawie pustą. Obok mnie przechodziła kobieta, praczka, jak wnosić było można po zawiniętych do łokci rękawach i węźle bielizny, dźwiganym na plecach.
— Moja pani, kto mieszka w tym domu?
Stanęła, podniosła na mnie spłowiałe i zmęczone oczy, uśmięchnęła się gapiowato lecz łagodnie.
— A kto tu ma mieszkać? Wiadomo, Jan Czerniawski
— Któż to taki, ten Jan Czerniawski?
— A kto ma być? Wiaoomo, murarz. Czy pani ma do niego jaki interes?
Interes! miałam do niego jeden z najważniejszych interesów całego mego życia! Chciałam wiedzieć jak żyje, co myśli i czuje człowiek, mieszkający w malutkiej chatce, której okienka dotykały niemal ziemi...
∗
∗ ∗ |
Lata jak paciorki przesunęły się po nici, częściej czarnej, niżeli różowej. Doświadczenia i widoki życia rozwiały bez śladu moje dawne urojenia o ziemskich sielankach i rajach; więcej widziałam kałuż, niż strumieni, gliny, niż kryształu, kamieni, niż kwiatów. Są klimaty, które w sposób szczególny dusze ludzkie poddają metamorfozie i topią skrzydła Ikarów. Jakże daleko, daleko za mną pozostał ten wieczór wiosenny, kiedym z pogodą w duszy, a upałem w sercu, zwiedzała ciche