Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

obeszła go wcale, dla téj choćby przyczyny, że żadnéj panny na całym świecie nie znał. O powierzchowność zaś swoję dbał tak mało, że, po wyjściu Pawłowéj, siadając nad książką, srożéj jeszcze obu dłońmi włosy sobie rozczochrał, a po dwu godzinach dalszego czytania i pilnego notowania, doprowadził powieki swe do silnego istotnie odcienia czerwoności. Teraz znowu wyglądał tak, jakby był spłakany. Ale gdzie tam! nietylko usposobienia żadnego do smucenia się i płaczu nie uczuwał, lecz owszem, z niezłomną pewnością uważał siebie za najszczęśliwszego z ludzi. Jakże! Téj właśnie nocy rozjaśniły się mu i zharmonizowały dwa jakiéś fakta z dziejów myśli ludzkiéj, których dotąd zrozumiéć i pogodzić nie mógł.
Szczęście to przecież jego wykwitało z ciernistego krzaku. Nie wszystko rozjaśniało się i zharmonizowywało przed nim, nie każda dziedzina wiedzy otwierała mu gościnne podwoje, nie każdy mistrz łaskawie i pobłażliwie przychylał mu do ust rożek z upragnionym napojem. Bywały długie, nocne godziny, w których, silnie zarumieniony od wysilenia umysłowego, z palcami kurczowo obejmującemi pochylone czoło, przesiadywał nad książką, po prostu niezrozumiałą dla niego, a potém wstawał blady, zmęczony, nie zniechęcony bynajmniéj, tylko bardzo niespokojny i zmartwiony. Kiedyindziéj spostrzegał, że długa i pilna praca nie doprowadziła go do wyników żadnych, gdyż przed jéj podjęciem trzeba było spełnić