Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/022

Ta strona została uwierzytelniona.

życie, płakała ona często, nigdy jednak tak rzewnie i tak długo, jak téj nocy; przytém, spoglądała na srebrny, brzydki zegarek, który kupiła po sprzedaniu dwu złotych i ładnych, a około godziny trzeciéj czy czwartéj, wstała, z pośpiechem narzuciła na siebie ciepły płaszczyk, głowę okryła kapturkiem i zbliżyła się do leżącego w pościeli syna.
— Nie śpisz? Nic dziwnego. I dziecku nawet spać dziś niepodobna. O, dlaczegoż wieczna noc śmierci nie uprzedza nocy takiéj, jak dzisiejsza! Muszę wyjść. Wrócę za godzin parę. Bądź grzeczny i posłuszny; kiedy wyjdę, zamknij za mną drzwi na klucz, połóż się i śpij. Wracając, zastukam mocno. Obudzisz się i drzwi mi otworzysz...
Pocałowała go w czoło i wyszła. Jednocześnie chłopak zerwał się z pościeli, i nadzwyczaj śpiesznie począł przywdziewać ubranie, którego połyskujące naszycia wskazywały, że był on już uczniem miejscowego gimnazyum. W dwie minuty był już ubrany, zgasił świecę, wybiegł z mieszkania, zamknął drzwi z zewnątrz i biegł za matką. Widział dobrze, w którą stronę uda się ona, i dlatego właśnie, że wiedział o tém, był jéj nieposłusznym. I on także chciał raz jeszcze widziéć... przytém myślał, że matka zemdléć może na ulicy tak, jak przed kilkunastu miesiącami zemdlała raz była w domu, a wtedy on będzie tam bardzo potrzebny.
Działo się to w jesieni. Ulice miasta były tak cie-