W kilka godzin późniéj, kiedy z ciężkim tornistrem swym na plecach, wszedł na gimnazyalny dziedziniec, spotkali go i wielkiemi objawami czułości otoczyli trzéj najlepsi koledzy i przyjaciele jego.
Michał Kaplicki, zdrowe, rumiane, na wsi wyhodowane dziecko, z błękitnemi oczyma, z których patrzało więcéj dobroci, niż sprytu, wycałował go siarczyście i zmusił prawie do przyjęcia zaprosin na przywiezionego mu wczoraj przez ojca pieczonego indyka. Władysław Zegrzda, chłopak z twarzą roztropną, wesoły i śmiały, oświadczył mu, że każdego, ktokolwiekby odtąd wlazł mu w drogę, lub jakąkolwiek wyrządził przykrość, na gorzkie jabłko stłucze. Zaś Zenon Derszlak, syn cieśli, który, spadłszy z rusztowania, życie utracił, wychowywany przez dużo starszą od siebie siostrę, szepnął mu do ucha:
— A co, kiedy ci mówię, że świat do góry nogami stoi i że go trzeba nazad głową do góry obrócić, mówisz, że nie prawda! Dziś sam aż spuchłeś od płaczu, a wyglądasz, jak śledź, w trzech wodach wymoczony. Biedny ty!
Chłopak ten, z okiem czarném, ognistém, jak żużel, z dziwnie połamanemi rysami, których jednak nieprawidłowość znikała pod szczególnością okrywającego je wyrazu, objawiał często uczucia i zdania, właściwe tylko ludziom dorosłym. Z zapalczywością, w któréj mieszały się i gniew, i litość, uścisnął kolegę, potém zaś, błyskając oczyma i niby grzywą
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/027
Ta strona została uwierzytelniona.