Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

trzęsąc gęstemi, czarnemi, jak węgiel, włosy, zawołał:
— Oho! niech tylko my wyjdziem na ludzi, to jest ty, Ławiczu, Zegrzda i ja, zaraz wszystko na świecie inaczéj pójdzie. Kaplickiego nie liczę... On na gotowym chlebie wyrósł i całe życie jeść go będzie, nie myśląc o tych, którzy go nie mają!
— Owszem — dobrodusznie odparł Kaplicki — tak dalece o nich myślę, że i ciebie dziś na mego pieczonego indyka zapraszam.
Derszlak zarumienił się. Nie lubił, gdy koledzy dowiadywali się o tém, że jemu i siostrze jego, haftarce, często niedostawało chleba. Nie rozpoczął jednak kłótni z Kaplickim, bo pamiętał, że, kiedy niedawno, zrozpaczony chorobą namiętnie ukochanéj siostry, powierzył strapienie swe kolegom, Kaplicki, na potrzeby choréj, wypróżnił do dna kieszeń swą, dość, jak na ucznia drugiéj klasy, zasobną. Wszyscy więc trzéj razem zajęli się znowu Ławiczem. Lubili go bardzo, dlatego może, iż był łagodnym i uprzejmym, albo, że pomagał im w pisaniu wypracowań, do których miał większą od nich wszystkich zdolność. Lubił go téż, pomimo różnicy wieku, Maryan Dębski, o kilka klas wyżéj od Ławicza posunięty, ale związany z nim blizką, po-za szkołą zawartą: znajomością. Tego przecież ranka, ku wielkiemu zdziwieniu małych przyjaciół, Dębski, wszedłszy na dziedziniec gimnazyalny, obojętnie i nawet chmurnie przeszedł obok małego kole-