Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

paltot studencki zbyt silnie ogrzewać go nie mógł. Raz, spytany przez kolegów, dlaczego wiecznie tak się śpieszy, z chłodném wejrzeniem i zagadkowym uśmiechem, odpowiedział:
— No, człowiek przecie musi do czegoś dojść!
Kiedy ojciec małego Ławicza był jeszcze w domu i zajmował urzędową posadę, Dębski był korepetytorem syna jego, w zamian hojnéj zapłaty. Potém odmówił stanowczo brania od matki Ławicza jakiegokolwiek wynagrodzenia, a gdy ta nalegała, chłodno, lecz stanowczo, odpowiedział: nie! i dopomagał synowi jéj w naukach zupełnie darmo. Od owéj jednak nocy, czy od owego ranka, dopomagać przestał i wszelkiego zbliżenia z kolegą swym i zarazem uczniem starannie unikał.
— Praktyczny! — z gorzkim nieco uśmiechem mawiała o nim Ławiczowa.
Wymawiając wyraz ten, nie obwiniała go zapewne o chciwość, boć przez kilkanaście miesięcy pracował dla niéj i jéj syna zupełnie darmo. Praktyczność jego nie była chciwością, lecz czémś inném, czémś, co Zenon Derszlak, stawszy się czternastoletnim wyrostkiem, określił, nazywając go: wymijaczem raf.
— Popłynie on! o! popłynie! — mówił o nim ognisty i zawsze wewnętrzném wrzeniem jakiémś wyexaltowany chłopak — dyrektor zjeść-by go mógł z kościami, a on-by ani pisnął. Przed samym bedelem