Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech dyabli wezmą! — jęknął — w głowie mi zaszumiało, nic już nie wiem i nie pamiętam!
Gniewało go to przedewszystkiém, że „zakłócenie duszy” korzystać, jak należy, z lekcyi nie pozwalało.
We wspaniały, brzmiący, płynny rytm Odyssei, wmieszał się znowu głos nauczyciela.
— Milczéć! — zawołał, i ciszéj nieco dodał inny jeszcze, w dykcyonarzach salonów i parlamentów nieznajdujący się wyraz.
Najniespodzianiéj w świecie i najsprzeczniéj z charakterem własnym, Ławicz podniósł twarz i, mglącemi się oczyma patrząc na nauczyciela, wymówił:
— Panie profesorze! mędrcy greccy utrzymywali, że „spokój jest pięknością”. Mnie się zdaje, że zdanie to bardzo słuszne.
Słowa te, wymówione srebrnym, wpół dziecinnym głosem, rozległy się po sali donośnie i dobitnie. Na dalszych ławkach wybuchnęły parskania śmiechem i zaledwie przytłumione chichoty.
Hellenista zaś, niepodzielający snadź zdań mędrców greckich, albo platonicznie je tylko admirujący, podniósł ramię i trzymaną w ręku Odysseę cisnął w stronę Ławicza. Starożytne dzieło zatrzepotało w powietrzu skrzydłami z bibuły i, udérzywszy się wprzód o głowę syna nowożytnéj epoki świata, ze stukiem na ziemię upadło. Lecz w témże samém mgnieniu oka, niby odpowiedź na zapytanie, albo kula,