Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/039

Ta strona została uwierzytelniona.

krzyżująca się ze strzałą, od strony ławki w stronę nauczyciela, leciał powietrzem wielki szklany kałamarz, roniąc po drodze strumień czarnego płynu. Leciał, lecz do celu swego nie trafił, i padając u samych stóp Hellenisty, z brzękiem rozbił się w drobne pyły.
Tym razem klasa oniemiała, a pośród nieruchomo na ławkach siedzącéj ludności jéj podnieśli się i stanęli trzéj młodzi ludzie. Ławicz stał blady, jak chusta i z zaciśniętemi zębami; Zegrzda w zamian czerwony był jak piwonia, a z oczu jego błyskawice strzelały; Kaplicki załamał ręce, łzy miał w oczach.
— Kto rzucił kałamarz? — rozległo się grzmiące pytanie.
— Ja — głośno odpowiedział Zegrzda.
— A ty? czego wstałeś? — zapytał nauczyciel Kaplickiego.
— Ja... nic jeszcze!... ale niech pan profesor będzie łaskaw przebaczy Ławiczowi i Zegrzdzie... bo... jeżeli im... cokolwiek... to ja w gimnazyum być nie chcę.
W odpowiedzi na groźbę tę, Hellenista kazał poprosić Inspektora i zawołać bedela, a w kwadrans potém dwóch młodych ludzi wyprowadzono z gimnazyalnego gmachu, trzeci zaś wychodził z nimi dobrowolnie. Kaplicki opuścił gmach gimnazyalny dobrowolnie, ale wrócić za nic już nie chciał. Na wieść o tém, ojciec jego, siwiejący szlachcic z poczciwą,