Po krótkiém wahaniu, Ławicz potwierdzająco skinął głową. Ktoś uważny spostrzegł-by że na propozycyą Zegrzdy zarumienił się on z razu i zmieszał nieco, a potém coś, jakby radość, błysnęła mu w oczach.
Wchodząc do restauracyi, Zegrzda, kazał kelnerowi otworzyć drzwi oddzielnego pokoju. Ławicz do podanego jedzenia rzucił się tak chciwie, że Zegrzdę chęć do jedzenia opuściła. Rzucając nóż i widelec, pochylił się ku towarzyszowi i prędko, przyciszonym głosem mówić zaczął:
— No cóż? powiedz otwarcie: w nędzy jesteś? kawałka chleba i butów całych nie masz? cóż ty robisz? czy masz jakie miejsce?
— A jakież ja miejsce miéć mógł-bym?
— Cóż robisz?
— Daję korepetycye uczniom gimnazyalnym i przepisuję papiery jednemu adwokatowi; ale teraz... od jesieni... korepetycyi jakoś niéma, a adwokat wyjechał.
— A gdzież mieszkasz?
— Mam tam kącik w księgarni za szafą. Księgarz, stary kolega nasz, Żyrski... pamiętasz go? pozwala mi tam mieszkać...
— To jest... gdzie?
— No, za szafą... pomiędzy jedną z szaf, a ścianą, uważasz? jest akurat tyle miejsca, ile potrzeba na postawienie łóżka...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.