Zegrzda parsknął głośnym śmiechem.
— A to komedya! słowo honoru! sprytniéj-byś zrobił, gdybyś ulokował się za szafą jakiego szewca. Mógł-byś przynajmniéj wyciągnąć z niéj sobie w nocy jaką parę butów!
Lawicz śmiał się także.
— Widzisz, Władku — szepnął — każda sytuacya ma swoję jasną stronę...
— A niech-że dyabli wezmą sytuacyą taką!... Cóż ty w niéj jasnego dopatrzyć mogłeś...
— Sypiając za szafą księgarza, budząc się o świcie, wyciągam z niéj sobie książki... czy wiész? nauczyłem się wybornie czytać książki bez rozcinania kart.
Zegrzda wpatrzył się w towarzysza osłupiałym wzrokiem.
— A niech-że cię dya... — zaczął, ale powstrzymał się i ciszéj zapytał:
— No, sypiasz więc za szafą księgarza. A gdzież jadasz?
— Prawdę powiedziawszy, stale... nie jadam. Żyrski zaprasza mnie czasem na obiad, ale ja sam często chodzić do niego nie chcę... Zresztą, chleb na świecie jest prawie zawsze, czasem bywają bułki, a czasem nawet bywa i mléko...
— A mięsa naprzykład, zupy, herbaty, niéma na świecie? — zapytał junkier.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.