Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! dobrze, że mi o tém wspomniałeś! może-by cię Dębski zaprotegował. Przyjechałem tu za interesami... żeby ich dyabli wzięli!...
— Kogo?
— A interesa te! Dwa procesa mam z włościanami o wypasy, i z żydem o spalenie karczmy... Byłem wczoraj w Izbie i, wystaw sobie.. patrzę! Maryan Dębski... on sam... w mundurze... pytam się znajomego urzędnika: kto to taki? a ten powiada: kandydat do posad sądowych, pół roku temu, z uniwersytetu przyjechał...
— Cóż, witaliście się?
— Nie; ja go tam i w gimnazyum niewiele znałem. Przeszedł koło mnie i nie poznał, czy udał, że nie poznał; ja téż nie narzucałem się... Ale teraz pójdę... pójdziemy do niego obaj, dobrze?
— Dobrze.
Stanęli przed jednym z najpiękniejszych hotelów w X.
— Ja tu mieszkam — rzekł Kaplicki — chodź, przenocuj u mnie. Raz przynajmniéj prześpisz się wygodniej, niż tam... za tą szafą!...
Ławicz stanowczo nie przyjął po wiele razy powtórzonych zaprosin, a rozstawszy się z towarzyszem, wszedł w bramę jednéj z kamienic, i otworzywszy w dziedzińcu drzwi, od których klucz miał w kieszeni, znalazł się w malutkiéj izdebce, mieszczącéj się u tylnego wejścia księgarni. Z małą lampą, którą