Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

zapalił, przeszedł on izdebkę, tak zapełnioną książkami, że nikt i nic już prócz nich pomieścić się w niéj nie mogło, i znalazł się w znacznie większym pokoju, będącym właściwą księgarnią. Tu, prędko i z niecierpliwością z jednéj z szaf wyjął książkę i, postawiwszy lampę na kantorze, usiadł przy świetle jéj i pogrążył się w czytaniu. Książka miała być nazajutrz oddaną jednemu z klientów księgarni, drugiego jéj exemplarza nie było, Ławicz więc téj nocy doczytać ją musiał. Musiał. Przy obiedzie w restauracyi i na wieczorze u Zegrzdy myślał o niéj, dla niéj to odrzucił zaprosiny Kaplickiego, a teraz, gdy miał już ją w ręku i przed oczyma, wyraz twarzy jego był taki, jakim okrywa się czasem twarz kochanka, gdy wolno mu nakoniec porozmawiać chwilę z dawno niewidzianą oblubienicą. Ale w lampie nafty było niewiele, a Ławicz zapasu jéj nie posiadał. Więc, gdy przygasać zaczęła, zbliżył się on do okna i, poruszywszy sprężynę, zamykającą okienicę, otworzył nieco tę ostatnią, a przez uczynioną szczelinę spójrzał, czy dzień już nie świta.
Świtało; szaro jeszcze było wprawdzie, ale tak, że można już było bez sztucznego światła literę od litery odróżniać. Na widok ten, młody człowiek uczynił giest radości, poskoczył w głąb’ księgarni, zniknął na chwilę w dużéj szczelinie, istniejącéj pomiędzy jedną z szaf, a załamaniem muru, wyniósł ze szczeliny téj sporą kromkę czarnego chleba, i w jednéj ręce trzy-