W południowéj porze, sale Izby cywilno-kryminalnéj roiły się ludźmi. W przedpokoju, przed długiemi jak świat wieszadłami, pełnemi futer i płaszczy stał lub przechadzał się barczysty, wąsaty, z ciemną twarzą i mocno zaczerwienionym nosem, stróż Izby, Paweł Rębko. Z kroju i błyszczących guzików jego ubrania poznać można było, że był on dymisyonowanym żołnierzem, a powaga jego kroków i wyniosłość spójrzeń znamionowały pewną dumę, jak téż i głębokie z zajmowanego stanowiska zadowolenie. Oczy miał dość pojętne i bystre, a wchodzącym do przedpokoju Izby przypatrywał się bacznie i ciekawie, ku jednym poskakując śpiesznie w celu zdjęcia z nich płaszczy a nawet i kaloszy, na innych spoglądając z daleka, z powagą i sztywnie. Ci inni, byli to włościanie w żółtych kożuchach, żydzi w długich chałatach, zagrodowi szlachcice w szarych kapotach, grubością rąk i nieśmiałością ruchów okazujący małe oswojenie