Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

Na Ławicza spojrzał ciekawie z razu, potém lekceważąco.
— Pomóż panu zdjąć paltot — wskazując na towarzysza, rozkazał mu Kaplicki.
Ławicz miał już dnia tego paltot, dość ciepły, choć nie wytworny. Po zdjęciu jego, ukazał się téż cały i czysty surdut. Metamorfoza ta w ubraniu zaszła w skutek stanowczéj woli Kaplickiego, który utrzymywał, że jak cię widzą, tak cię piszą, i że bez porządnego mniéj więcéj ubrania, nic z ich wyprawy dzisiejszéj być nie może.
Weszli obaj do sali audyencyonalnéj, na któréj długie, wysokie i nagie ściany, dzień zimowy zarzucał przez dwa ogromne okna monotonną płachtę białego światła. Pod oknami stały dwa stoliki, przy których, na brudném zieloném suknie, dwie szczupłe, przygarbione figury, w wytartych surdutach, pilnie i szybko zapisywały sine arkusze papieru; pod ścianami siedziało na ławach osób mnóztwo, mężczyzn w surdutach, siermięgach i chałatach, kobiet w kapeluszach lub chustkach na głowach. Większość osób tych trzymała w rękach zwoje papierów; ilość pewna obecnych przechadzała się po sali, pełnéj tłoku wchodzących, wychodzących, rozmijających się, gwaru toczonych półgłosem rozmów, wzbijających się nad gwarem piskliwych głosików niewieścich, tłumionych szlochań, powściągliwych wykrzyków gniewu lub rubasznego śmiechu. Zgromadzenie to odznaczało się