I znaczna ilość osób, wyciągając ręce z papierami i wymawiając zaledwie zrozumiałe od zmieszania wyrazy, posunęła się ku niemu. On chłodnym wzrokiem powiódł dokoła i ze spokojnym lecz stanowczym giestem, urzędowym językiem wymówił: Nie pora i nie miejsce.
Głos to był dźwięczny, młody, ale tak suchy i nakazujący, że tłum w mgnieniu oka rozproszył się, kobiety nawet ze spuszczonemi głowami pod ściany odeszły, a przed urzędnikiem zostali tylko dwaj młodzi ludzie, którzy téż, jakby na powitanie, wyciągnęli ku niemu ręce.
— Michał Kaplicki — wymówił jeden z nich.
— Ławicz — szepnął drugi.
Urzędnik uczynił ruch nieprzyjemnego zdziwienia i zdawało się, że powtórzy słowa, przed chwilą do tłumu wymówione: Nie pora i nie miejsce!
Lecz Kaplicki trzymał już jego rękę w swojéj silnéj, ogorzałéj trochę, dłoni, a drugą wskazywał na Ławicza.
— Czy poznajesz nas pan, panie Dębski? koledzy szkolni... choć młodsi, ale zawsze koledzy, a Ławicz uczniem także był pańskim...
Dębski, bardzo chłodno dotknął ręki obu młodych ludzi, i w urzędowym języku odpowiedziawszy: — Witam! witam! — chciał odejść; ale Kaplicki trzymał go za rękaw mundura.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.