biurowym dusza skonała. Pracowali obok siebie od dość już dawna i prawie nie znali się. Czy kościana figurka, ubrana w wytarty, obwisły surdut, umiała mówić? po kilku miesiącach codziennego widywania jéj, Ławicz nie mógłby jeszcze powiedziéć na pewno. Widział w zamian, że na głos wołającego ją zwierzchnika, umiała ona nerwowo zadrżéć, zrywać się i biedz tak śpiesznie a trwoźliwie, jak biegnie pies myśliwski na świśnięcie pana swego. Ale była to jedyna u niéj oznaka życia, poczém znowu na czole, połyskującém a nagością czaszki powiększoném, osiadała grobowa cisza, szerokie, wklęsłe usta uśmiechały się pokornie i martwo, a długa, sucha, żółta ręka posuwała się po papierze ruchem powolnym, ale tak monotonnym i nieprzerwanym, jak gdyby była kończyną maszyny jakiéjś, z niezmierną regularnością nakręcanéj i funkcyonującéj. Raz jednak, — a był to słotny dzień jesienny, — Ławicz spostrzegł, że kościana figurka, o któréj wiedział, że nazywała się Piotrem Kwirą, dawać zaczyna pewne znaki życia. Naprzód, wchodząc do sali, Piotr Kwira nie rzucał już dokoła trwożliwych spojrzeń, ale patrzał wprost przed siebie, z wyrazem trochę do zamyślenia podobnym; następnie, gdy usiadł przed stołem swoim, nie zaraz wziął się do pisania, lecz, wpatrzony w siną bibułę, minut parę trząsł nad nią głową tak, jakby niemym giestem tym powierzał téj codziennéj swéj towarzyszce troskę, czy zgryzotę jakąś. Nakoniec, po godzinie pisania, po-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.