Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

deską do prasowania, stała kobieta wysoka, chuda, z ramieniem do łokcia obnażoném. Wodziła ona po cienkiéj bieliznie żelazkiem, z którego głębi buchały czerwone błyski żaru i kłęby gorącéj pary. Czerwone błyski żaru padały na śniadą twarz kobiety, przeglądały się w czarnych, zapadłych oczach, złociły krucze, roztargane, na ciemną, nagą szyję spadające, jéj włosy. Była to twarz stérana, zwiędła, chmurna, ale energiczna i ognista. Zobaczywszy wchodzącego Ławicza, wyciągnęła na powitanie rękę zczerniałą i twardą, okrytą czerwonemi od oparzeń bliznami. Znali się z sobą oddawna.
— Panie Kwira — zawołała tonem rozkazującym — podajże krzesło panu Zygmuntowi. — Ot — zwróciła się do gościa — spojrz-że pan na Zenka... do czego podobny? Gryzł się, gryzł się, aż zachorował!
Wtedy, w najgłębszym kącie izby, bo najdaléj od płonącego na kominie ognia, w cieniu firanki, utworzonéj z dwóch prześcieradeł i kobiecych spódnic, Ławicz zaledwie rozpoznać mógł, leżącego na ubogo zasłaném łóżku, Zenona Derszlaka. Młody chłopak podobny był wielce do siostry, tylko rysy miał bardziéj nieprawidłowe i połamane, a tak samo czarne, jak u niéj, oczy jego żarzyły się w cieniu przykrym, gorączkowym blaskiem. Spotkawszy się ze spojrzeniem Ławicza, wybuchnął głośnym śmiechem.
— Widzisz, stary kolego! gdzie i jak na téj ziemi żyją i mieszkają wierni czciciele Minerwy, którzy