Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

téż i zażartował, a może i przeziąbł, bo, prócz gimnazyalnego mundura, żadnego odzienia nie ma i — chory! Wczoraj zaczęła go trząść gorączka, dziś z łóżka nie wstał!
— Wyzdrowieję, Anulku, wyzdrowieję, nie lękaj się! — zaśmiał się znowu Derszlak — pochorować dni parę, nie biéda, ale ot co biéda... słuchaj Ławiczu, co biéda...
Urwał na chwilę, a potém, w rozpalonych dłoniach swych trzymając rękę dawnego towarzysza, znacznie ciszéj, niż wprzódy, mówił:
— Biéda to, że kiedy matka z suchot umarła, a ojciec kości połamał, ona miała lat ośmnaście, wzięła mię na ręce i mną sobie cały świat zasłoniła. Biéda, że przez trzy lata haftowała dniami i nocami, tak, że omało nie oślepła. Bieda, że od lat siedmiu stoi tak, jak ją teraz widzisz, od rana do wieczora, nad tą deską i prasuje stroje elegantek. Biéda, że dla mnie za mąż nie wyszła i że ja teraz... cóż? znowu ciężarem...
— Zenon! — zwykłym snadź sobie, rozkazującym tonem, krzyknęła Anna — Zenon! nie mówić mi o tém! Co tobie do tego? Jak chciałam, tak robiłam. Dla siebie robiłam, nie dla ciebie! Podobny jesteś do ojca, który, choć prosty człowiek, dobry był, dobry, niech mu światłość wiekuista...
— Na wieki wieków — dokończył szeptem, klęczący wciąż przed kominem i w garnku mieszający, Kwira.