dziesięć lat temu miałem włosy takie gęste, jak teraz twoje.
Anna, okrywając stół grubą serwetą, zaśmiała się.
— Prawdę mówi, panie Ławiczu! Dwanaście lat temu, kiedy poznaliśmy się, pan Kwira był bardzo przystojnym chłopcem.
Ławicz uśmiechnął się, tak mu się to dziwném jakoś zdawało. Anna skrzyżowała na piersi ramiona i, chmurnie wpatrując się w niego, mówiła:
— Po co się pan uśmiechasz? krótko pan żyjesz, krótko. Pożyj pan dwanaście lat, tak, jak on żyje, a zobaczysz, że można wychudnąć, wyłysiéć i strachu do serca nabrać. Żeby on żył tylko dla siebie, ale to taki przyjaciel... Alboż ja dała-bym sobie radę z wychowaniem Zenka, żeby nie on? We wszelkiéj biedzie mojéj dziękuję Panu Bogu, że mi takiego przyjaciela dał...
Kwira, z oczyma wpatrzonemi w mówiącą kobietę, jak w święty obraz, splótł długie, kościste ręce swe, modlitewnym giestem. Na twarzy jego rozlewał się wyraz szczęścia i czci. Wydawał się całkiem innym, niż bywał w biurze. Była to metamorfoza, trwająca krótko, ale zupełna.
— Wiész pan — mówiła daléj Anna — kiedy nie wystarczało już mego zarobku i jego pensyi, zaczął hodować i sprzedawać kanarki...
— Bez grzechu narzekania! — zawołał Kwira — kanareczki moje kilkadziesiąt rubelków co rok mi
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.