Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

przynoszą... niby nic... dla Zenka mundurek i książki... Ja panu zaraz te ptaszyny moje pokażę!..
— Tymczasem proszę na obiad — rzekła Anna, stawiając na stole misę krupniku z mlékiem i kartoflami.
— Przepraszam, że gościa naszego lepiéj przyjąć nie mogę. Mięso strasznie drogie, dla Zenka tylko kawałek kupiłam, bo chory!... Teraz-bo i chléb, i opał, strasznie zdrożały... opał szczególniéj, a mnie do prasowania przepaść drew wychodzi. Jedyne szczęście, że za wodę płacić nie trzeba, bo mi jéj zawsze pan Piotr z rana i wieczorem dzbankami nanosi.
Nosił więc bohdance swéj wodę dzbankami, z rana i wieczorem, co „bez grzechu narzekania”, przy dość uciążliwéj pracy biurowéj, trochę utrudzającém być musiało. Spełniał téż snadź zazwyczaj i inne gospodarskie, domowe czynności: przed obiadem przyniósł był parę razy drewek na podsycenie ognia, mieszał w garnku i krzątał się około wyszczerbionych stołowych naczyń; potém zasiadał do wspólnego stołu z gospodynią domu i jéj gościem, a potém jeszcze, z nieśmiertelnym swym przymilonym uśmiechem, prosił Ławicza, aby zobaczyć chciał jego kanarki. Mieszkał w tym samym domu, ale nie w suterenach, tylko wysoko, pod samym dachem, dlatego, jak mówił, że w suterenach za mało światła było dla ptasząt. W izbie, znajdującéj się pod samym blaszanym da-