Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

niby nic... nie mogłem przystać na to, ale potém powiedziałem jéj: „bądź wola twoja!“ i panie dobrodzieju... bez grzechu narzekania... dwanaście lat czekam. Zenek skończył szkoły, ale zabrakło mu téj jednéj ósméj... i jakże on teraz na człowieka wybije się? Co to teraz będzie?
Przy ostatnich wyrazach, w małych oczach jego malowało zdziwienie, z osłupieniem graniczące.
Co teraz będzie? Było to pytanie, z którém późniéj Derszlak często do izdebki Ławicza wchodził. Wyzdrowiał on prędko, to jest wstał z łóżka, lecz tak powierzchowność jego, jak sposób obejścia się i rozmawiania, nie objawiały fizycznego ani moralnego zdrowia. Wchodził on często do izdebki dawnego przyjaciela i przebywał w niéj długo, czasem nawet nocowywał z Ławiczem, tocząc z nim długie i żarliwe rozmowy i sprzeczki. Sprzeczali się z sobą często. Pomimo podobieństw pewnych, były to całkiem różne od siebie natury. Ławicz w książkach, na traf chwytanych i zbieranych, topił się, jak nurek, ciekawy pereł, na dnie leżących, ciągnięty śpiewem Syren, mieszkających w pałacach z kryształu. O twarde, zimne ściany kryształowego pałacu bił się pracowicie, cierpliwie i nie opuszczał rąk wtedy nawet, gdy spostrzegł, że zmylił drogę i sto godzin życia oddał temu, co wymagało jednéj. Uśmiechał się wtedy z nieświadomości swéj i, z wielkim, lecz spokojnym, ogniem w mózgu i piersi, zachodził pałac z innéj strony, ude-