Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

starczyło za obserwatoryum i teleskopy? Czy uczynisz rozbiór chemiczny téj pajęczyny, któréj tyle masz tu po kątach. Gdzież twoje retorty? Pajęczyny zresztą, zarówno jak pył, spadający z podeszew podartych butów, dawno już, o ile wiem, zbadane zostały, innych zaś materyi do studyowania nie widzę dokoła ciebie...
Z twarzy Ławicza poznać można było, że pragnął powiedziéć towarzyszowi coś, coby dowodzeniom jego stanowczo zaprzeczyć mogło, lecz wstydził się i nie śmiał.
— Widzisz, Zenku — zaczął nieśmiało — ty to z taką pewnością mówisz i wyśmiewasz mię, a jednak... jednak... mnie...
— Cóż?
— Mnie się zdaje, że jestem na drodze do ważnego odkrycia w dziedzinie fizyki.
Zenon uśmiechnął się niedowierzająco.
— A! — rzekł potém — być może, i pragnę tego, ale opowiedz że mi: co i jak? powinienem przecież być wszechstronnie uczeńszym od ciebie...
Ławicz podzielił się z nim wtedy pomysłem swoim. Było to coś o skupieniu promieni słonecznych i uwięzieniu, dla celów praktycznych, ciepła ich i światła. Opowiadając, wpadł w wielki zapał. Wyciągnął z bezładnego ich nagromadzenia książki różne, wydobył z szuflady arkusze, zakreślone cyframi i rozmaitemi figurkami, czytał głośno, tłómaczył,