Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.

giestykulował. Białą twarz jego powlokły gorące rumieńce, łagodne oczy zaiskrzyły się. Derszlak słuchał w milczeniu i z uwagą, lecz patrzał na towarzysza z żartobliwą litością. Gdy Ławicz umilkł i stanął przed nim w tryumfującéj postawie, zwolna i chłodno rzekł:
— Wszystko to rzeczywiście bardzo mądrze jest pomyślane i znajdujesz się istotnie bardzo blizko wynalazku, dokonanego już przed kilku laty...
— Co i jak? przez kogo? — zawołał Ławicz.
Derszlak powiedział mu, że przed rokiem miał od jednego z profesorów książkę, w któréj wyczytał wszystko to, o czém teraz mówił mu Ławicz, i wiele jeszcze rzeczy dalszych.
Cytował twórcę wynalazku i tytuł książki, o któréj mówił, lecz, ku wielkiemu zapewne zdziwieniu swému, spostrzegł w Ławiczu, zamiast smutku lub przerażenia, wyraźne oznaki bardzo żywéj radości...
— Doprawdy! — wołał on — więc to tak! o jakże się cieszę! lękałem się, aby to nie było tylko marzeniem mojém! Myślałem nieraz, że nie jestem dość rozumny i uczony, aby naprawdę trafiać na takie drogi. Pokazuje się jednak, żem się nie mylił, że jestem do czegoś zdolny... Brawo, brawo! trzeba mi teraz daléj iść i — będę teraz iść śmieléj, z większą do samego siebie ufnością!
Derszlak wstał i wzruszył ramionami.
— No — rzekł — potężny z ciebie dziwak! Żebyś