czapki na kołnierz wytartego studenckiego mundura, zwracać musiał na siebie ogólną uwagę. Wyraz twazy jego, ruchy i ubranie znamionowały coś wypaczonego i wykolejonego, kogoś, kto, u samego wstępu w świat, błądził pomiędzy drogami świata, nie wiedząc, czy na którąkolwiek z nich wejść ma prawo. Zwolna i stopniowo odpadała mu chęć do jakiejkolwiek pracy. Znalazł był na mieście parę lekcyi, nędznie opłacanych, i z razu spełniał zajęcie to z musu, jak ciężką pańszczyznę. Nie zajmowało go ono, bo nie przedstawiało przyszłości żadnéj.
— Do czego to prowadzi? — zapytał czasem Ławicza. — Anulka jak biédowała, tak bieduje, a ja tylko butów więcéj drę...
Potém porzucił lekcye, albo téż je stracił. Książki brał u Ławicza, przeczytywał je do połowy, porzucał i znowu zapytywał:
— Bo i do czegóż to prowadzi?
Raz przyszedł, więcéj jeszcze niż zwykle chmurny i rozjątrzony.
— Anulka chora! — rzekł, siadając na nizkim stołku pod ścianą.
Oparł brodę na dłoni i długo siedział nieruchomy, milczący; aż nakoniec Ławicz spostrzegł, że płakał cicho, lecz rzewnemi łzami.
— Zenku! — zawołał — ty koniecznie zrób z sobą cokolwiek... bo zginiesz!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/088
Ta strona została uwierzytelniona.