Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

Podniósł wzrok błyszczący od łez i gniewu i zapytał:
— Cóż, naprzykład?
— Jedź do stolicy... zdasz może examin, przyjmą cię może gdziekolwiek...
— Dobrze — odpowiedział z chłodem — ale zapłać mi bilet na kolei i daj z czego przeżyć przez piérwsze kilka dni przynajmniéj...
Ławicz jęknął.
— Bój się Boga! zkądże u mnie na taką daleką podróż... gdyby to bliżéj było... może...
— Aha! — potwierdził Derszlak — gdyby to było bliżéj... ale zkądże znowu chcesz, aby Anulka z prasowania, a Kwira z kanarków, taką sumę zebrali... bo to, mój kochany, suma! Co prawda, była już ona zebrana, ale jakem po téj jednéj ósméj zaraz nie wyjechał, to i rozeszła się... Jeden ścieg krzywy, mój kochany, jeden tylko krzywy, a wszystkie krzywo idą...
Innym razem rzekł do Ławicza:
— Poszedł-bym już nakoniec i piechotą, ale nie mogę; naprzód sił nie mam, a potém, ot... — Przy ostatnich wyrazach uczynił nogą ruch energiczny, a w téj saméj chwili but jego ze stukiem upadł na drugim końcu izdebki. Była to tylko część buta, ta mianowicie, która okrywa stopę. Ławicz nie mógł wstrzymać się od uśmiechu.
— A gdzież cholewa? — zapytał.
— Dawno niéma — z chłodem odpowiedział Zenon.