Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

Trwało tak przez długie kilkanaście miesięcy. Raz, pogrążony jak zwykle w robocie swéj, usłyszał w gwarze, napełniającym salę, głos dobrze sobie znajomy. Zerwał się i, w ruszającym się pośród sali mrowisku ludzi, spostrzegł Kaplickiego. Przez chwilę przypatrywał się mu, myśląc nad tém, czy się nie myli. Przez czas upłyniony od ostatniego widzenia się, Kaplicki zmienił się trochę. W futrzanym paltocie swym wydawał się krępym nieco i ciężkim, a bujny, płowy wąs, opadał mu na policzki rumiane i połyskujące. W ręku trzymał zwój papierów i półgłosem, lecz z żarliwością wielką, opowiadał o czémś jednemu ze znajdujących się w sali adwokatów, którego téż od czasu do czasu przytrzymywał za klapę surduta. Ławicza poznał natychmiast i powitał serdecznie dwoma głośnemi całusami.
— Cóż — mówił — jakże ci idzie? jakże czas przepędzasz? ja tu od wczoraj dopiéro... przyjechałem za interesami... wyobraź sobie, dwa procesa: jeden z chłopami o wycięcie lasu, drugi z żydem o sfałszowanie wekslu... przytém, chcę sobie nowe meble kupić...
— Czy ty, Michasiu, pamiętasz Derszlaka — zagadnął Ławicz.
Kaplicki pamiętał go wybornie. Rumieniąc się i widoczny gwałt sobie zadając, Ławicz poprosił go o pomoc dla dawnego kolegi. Wyraz doznanéj przy-