Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu spostrzegł zmierzającego ku niemu adwokata.
— A co? kochany panie, a co? czy nasza teraz sprawa na kolei? Zlituj się pan, to żydzisko...
I wraz z adwokatem pobiegł prawie w głąb’ sali. Ławicz stał przez chwilę, zaniepokojony widocznie i trochę zdziwiony. Procesa, meble, powozy, kłopoty, polowanie, mieszały się i kołowały w głowie jego. Po chwili, ścigając okiem zwijającego się po sali Kaplickiego, wymówił do siebie:
— Jakto? i nic więcéj... nic?...