Maryana Dębskiego Ławicz widywał codziennie prawie, lecz zawsze z daleka. Od wielce podrzędnego kancelisty, pracującego przy jedném z okien sali audyencyonalnéj, do urzędnika z wykształceniem uniwersyteckiém, zasiadającego obok sędziów i dziś czy jutro miejsce jednego z nich zająć mogącego, tak było daleko, jak niebo wysoko. Dębski téż nie objawiał niczém chęci zbliżenia się ku niemu, albo raczéj zbliżenia go ku sobie. Po prostu nie zwracał na niego uwagi najlżejszéj; że zaś nie był bezpośrednim zwierzchnikiem jego i nie miewał z nim urzędowych zetknięć, zdawał się nie znać go i nie spostrzegać wcale. Bywał on zresztą bardzo czynnym i bardzo pilnie biurowemi sprawami zajętym; w biurze téż szeptano, że nikt nigdy nie widział kandydata do posad sądowych, który-by tak gorliwie zapracowywał sobie na wyższą i lepiéj określoną w hierarchii urzędniczéj pozycyą. Patrząc na niego, jak w godzinach