Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

przed zwierzchnikiem w postawie nie pokornéj wprawdzie, jednak nieśmiałéj, z ręką opartą o brudne sukno stołu, ze spuszczonemi powiekami. Szczupłość postaci jego, chudość ręki i wielka skromność ubrania znamionowały nie nędzę wprawdzie, lecz ubóztwo, z niedostatkiem graniczące. Na gładkie i pogodne jak u młodéj dziewczyny, czoło jego, spadały złotawe włosy, a wśród mizernéj białéj twarzy, delikatne usta układały się w wyraz zamyślenia i cierpliwości. Było w nim coś z pogody dziecka i smutku człowieka wykolejonego, ze skromności ubóztwa i ze spokoju uczciwości. Siwe, mądre oko Dębskiego przesunęło się po twarzy kancelisty, a potém tkwiło w jednym z wyrazów, znajdujących się na sinym arkuszu, daleko dłużéj, niżby dla przeczytania stronicy całéj trzeba było. W kilka dni późniéj, Ławicz, stojąc przed sekretarzem, robotę jego przeglądającym, podniósł powieki i najniespodziewaniéj spotkał się wzrokiem z jego spojrzeniem. Sinego arkusza, który mu twarz przysłaniał, nie spuszczając, Dębski półgłosem i krótko zapytał:
— Cóż? jakże ci się powodzi?
— Bardzo dobrze — z uśmiechem odparł Ławicz.
— Doprawdy?
W pytaniu tém brzmiało zdziwienie i trochę szyderstwa. Po chwili zapytał znowu:
— Może ci się nie podoba robota, którą tu speł-